
Ostatnia rodzina
Reżyseria: Jan P. Matuszyński
Ostatnia rodzina nie jest co prawda filmem, który gatunkowo pasuje do tego bloga, jednak mimo wszystko chciałabym poświęcić mu jeden wpis. Dlaczego? Ciężko jednoznacznie powiedzieć. Twórczość Zdzisława Beksińskiego (to właśnie jemu poświęcony jest film) niewątpliwie zasługuje na ogromne uznanie. Uważam, że jest piękna, chociaż mnie osobiście trochę przeraża. Jednak to nie twórczość jest w tym przypadku kluczowa. Oczywiście nikt nie próbował jej pominąć w filmie i stanowiła ona nieodłączne tło całych wydarzeń, ale to nie na sztukę zwróciłam uwagę. Film niewątpliwie jest niezwykle dobry. Przeszył mnie na wskroś, poruszając moje uczucia naprawdę dogłębnie.
W produkcji przedstawiona przekrój życia słynnego polskiego malarza XX w. Same dialogi od początku poruszają, człowiek patrzy z niedowierzaniem na występujące tam postacie. Uśmiecha się, ale w moim przypadku niejednokrotnie był to uśmiech przykrywający mój niepokój, niedowierzanie. Sytuacja, życie otaczające malarza było niezwykle, powiedziałabym, trudne. Nie wyglądał co prawda, jakby mu się żyło ciężko, a wręcz przeciwnie, jego życie wyglądało na dostanie, ale mimo wszystko czułam, że jest coś tam nie tak. Dość dziwne stosunki rodzinne, ale ciężko jednoznacznie opisać, co w nich było dziwnego. Przypuszczam, że takie wrażenie wywoływał we mnie syn malarza Tomek, który robił wrażenie osoby nie do końca o zdrowych zmysłach. Ciągłe gadanie o tym, jak on się źle czuje na tym świecie, próby samobójcze nie mogły świadczyć o niczym innym, do tego niezwykłe podejście do świata i ludzi. Zdumiewające. Abstrahując od tego, odniosłam wrażenie, że w tej rodzinie panowała niezwykła miłość. Razem pokonywali wszelkie trudności, ale zaraz pojawiały się coraz to nowe. Nie wiem, czy to właśnie te niepowodzenia, czy to ta na pierwszy rzut oka, gdzieś tam będąca, ale niewidoczna miłość sprawiły, że przez te około dwie godziny niezwykle zżyłam się ze wspomnianą rodziną. Z każdym następnym niepowodzeniem (choć może nieszczęście byłoby właściwszym określeniem) przeżywałam wszystko coraz bardziej. Cała rodzina wzbudzała we mnie ogromną sympatię, odczuwałam nieszczęście wraz z nimi, ale nawet nie wiem, czy te wszystkie wydarzenia ich unieszczęśliwiały. Powinny. Ja nie byłabym tego taka pewna. Zofia – żona Beksińskiego była niezwykle spokojną i moim zdaniem czułą kobieta, tak przynajmniej została przedstawiona, a może po prostu tak ją odebrałam. Z nią najtrudniej było mi się rozstać, a jej śmierć doprowadziła mnie do łez.Świetnie odegrane role, niezwykle ujmujące, sam Beksiński – opanowany i wyważony, jego żona – ostoja spokoju i dobroci, no i syn – niepoprawny
Trochę w tym wszystkim za dużo śmierci, za dużo rozpaczliwych zachować i bólu. Z tym, że nie mówimy tutaj o scenariuszu tworzonym przez osobę działającą (możliwe, że w przypływie natchnienia), ale mamy do czynienia z prawdziwym życiem. Z ludźmi, którzy nas otaczali, wiedli dość zwariowane życie, gdzieś tam nieopodal. Może właśnie dlatego, to wszystko wstrząsnęło mną aż tak bardzo. Czułam się, tak jakbym brała osobiście udział w tym dramacie. Wydarzenia poruszają naprawdę dogłębnie. Obejrzyj go a Twoje życie nigdy nie będzie już takie samo… Niby nic się nie zmieni, ale przez głowę przetoczy się milion myśli.