
Diabelski młyn
Reżyseria: Nick Jongerius
Na początku grudnia ukazał się nowy horror wyreżyserowany przez Nick’a Jongeriusa pod jakże ciekawym tytułem The Windmill Massacre. Anglojęzyczna nazwa skojarzyła mi się od razu z Teksańską Masakrą Piłą Mechaniczną, co było swego rodzaju obietnicą interesujących i mrożących krew w żyłach scen. Chociaż nazwa polska brzmi Diabelski Młyn, to mimo wszystko miałam nadzieję na podobną „rzeźnię”. Szybko zobaczyłam, że z teksańską masakrą nie ma niestety nic wspólnego (oprócz podobnego tytułu). Nad tytułowym młynem nie ma co się za bardzo roztrząsać, gdyż film był niezwykle słaby. Napiszę w kilku słowach, czego możecie się spodziewać.

Cinema City Kinepolis
„Diabelski młyn” zapowiadał się dobrze, ale dobry na pewno nie był. Film jest produkcji holenderskiej. Znam niewiele holenderskich filmów, z resztą Holandia wydaje się raczkować, jeśli chodzi o tego typu twórczość. W każdym razie są konsekwentni w tym co robią, bo się nic a nic nie rozwijają. Poziom filmu może skoczył nieznacznie w porównaniu do innego ich dzieła, o jeszcze bardziej zwariowanej nazwie Ludzka Stonoga, która z resztą doczekała się bodajże trzech części. Możecie mi wierzyć, że w tym przypadku jednak nie nazwa jest najgorsza (obejrzyjcie sam film, to zrozumiecie). 🙂 W każdym razie wróćmy do samego „młyna”. Miejsce, które z resztą jest kluczowe, niekoniecznie, nawet na pierwszy rzut oka, wydaje się straszne. Pewnie więcej można by było wykrzesać upiorności z krakowskiego Lajkonika, ale jak to mówią, nie można oceniać książki po okładce… Ja także starałam się tego nie robić, aczkolwiek nie musiałam długo czekać, żeby wyszło na jaw, ile film jest tak naprawdę wart. Pierwsza straszna scena (abstrahując od tego, że w ogóle nie była straszna) mówi sama za siebie, bo pokazuje, co będzie dalej. Mianowicie tworzy bardzo solidny fundament, na którym będą powstawać w gruncie rzeczy tak samo straszne sceny. Możecie mi wierzyć, że jej poziom się już nie zwiększy. Każda następna scena utrzymana będzie w tym samym tonie. Diabeł w ciele poparzonego młynarza, którego widać z resztą na plakacie, również nie była straszna, może co najwyżej nieprzyjemna. Aktorzy nadzwyczaj przeciętni, nie wnoszący nic nowego do filmu. Rozczarowani? Muszę przyznać, że ja też to czułam, między innymi z tego względu, że w tym roku nie ukaże się już zbyt wiele filmów tego gatunku. Niestety, ale ten film „grozy”, nawet nie trzymał w napięciu. Strasznym też nie można go określić. Do tego wszystkiego nie wciągająca, banalna fabuła. Po prostu totalna katastrofa. Muszę przyznać, że mój poziom akceptacji dla najróżniejszych filmów jest bardzo wysoki. Ten przypadek przerósł nawet mnie i nie umiałam znaleźć ani jednego argumentu przemawiającego na jego korzyść przede mną samą, ale także przed moim życiowym krytykiem horrorów, a uwierzcie mi, że ciężki z niego zawodnik (w każdym dreszczowcu znajdzie kupę wad) ;-). Holendrzy muszą się jeszcze wiele nauczyć, jeśli chcą dalej tworzyć straszne filmy, bo w przeciwnym razie nie wróżę im świetlanej przyszłości. Może pewne rzeczy powinno zostawić się Amerykanom :-P, oni w tym nie są dość dobrzy.
Pomysł na fabułę co prawda nie był najgorszy, ale mimo wszystko holenderscy twórcy nie udźwignęli ciężaru tego gatunku, a szkoda. Jeśli wybieracie się do kina, to proponuję coś innego. Ten film lepiej omijajcie szerokim łukiem…