Menu

Szczęśliwa siódemka to nie jest…

28 lipca, 2017 - Książki
Szczęśliwa siódemka to nie jest…

Siódemka  

Erica Spindler 

Młoda, pewna siebie, lojalna wobec współpracowników, silnie zmotywowana i ciężko pracująca na swoją pozycję policjantka – detektyw Micki Dare, nazywana również ze względu na swój zacięty charakter Wściekłym Psem, zostanie wystawiona na ciężką próbę. Będzie musiała zmierzyć się ze swoim nowym partnerem, którego przydzielą jej po awansie starego kompana. Zack Harris – zwany Hoollywood’em – będzie swego rodzaju efektem „eksperymentu” wymyślonego przez FBI a testowanego na bezkompromisowy detektyw. Wdrażany program kształcił ludzi wyposażonych w nieznane zwykłym ludziom moce, a teraz ich uczestnictwo w codziennych czynnościach wyszkolonych i doświadczonych policjantów ma sprawdzić ich przydatność i umiejętność wykorzystania posiadanych umiejętności w praktyce. Od samego początku między nowo dobranymi partnerami aż iskrzy od niechęci względem siebie samych. Arogancja i urok osobisty nowego partnera działa Mick nadzwyczajnie na nerwy. Mężczyzna jest zupełnym przeciwieństwem wartości, które dla niej stanowią fundament. Piękna policjantka jest przekonana, że ktoś robi sobie z niej żarty, a tu tymczasem przyjdzie im się w rzeczywistym świecie zmierzyć się z zaginięciem kobiety, w której domu znaleźli wyrytą na drzwiach liczbę 7. Sytuacja oczywiście będzie bardzo trudna i skomplikowana.  

Bez względu na to, jak obiecująco zapowiada się ta historia, to całej powieści można bardzo wiele zarzucić. Abstrahując już od samego faktu niewykorzystania, tak dobrze zapowiadającego się materiału. Wydaje mi się, że zagorzali fani Ericki Spindler będą zawiedzeni. Ja, zdecydowanie wpisuję się do tego grona. Z kolei osoby spotykające się z twórczością amerykańskiej autorki po praz pierwszy, raczej nie sięgną po inne jej pozycje. Pani Spindler, ta książka się po prostu pani nie udała…(!) Już sam pomysł sięgnięcia po nadprzyrodzone moce, wydaje się bardzo kontrowersyjny. Porównywałabym to, ze stąpaniem po cienkim lodzie. Może, gdyby autorka nie próbowała łączyć „czary mary” z poprzednimi „realnymi” postaciami – mam tutaj oczywiście na myśli oddzielenie kryminalnych wątków od świata magii i czarów – byłoby to łatwiejsze do zaakceptowania. Stworzenie odrębnego świata – nie związanego z rzeczywistością, tłem, które Spindler stworzyła do tej pory – kupiłabym szybciej, aniżeli próbę podwyższenia jakości poprzez połączenie światów. Autorce mogło się wydawać, że w ten sposób nada nowej powieści smaczku poprzednich części. To się nie udało. Autorytetu wypracowanego poprzednimi książkami nie da się przenieść. To tak nie działa. Moim zdaniem, ta asekuracja kompletnie minęła się z celem i nie przyniosła niczego dobrego. Może poza negatywami jak np. zabranie kilka punktów powagi historiom, w których główną bohaterką była Stacy Killian.  

Kolejnym ciosem był fakt, że w sumie w książce nie było żadnych bezpośrednich ofiar. Taka straszna złowieszcza moc i żadnych trupów?! Nie z takich pomysłów znamy Ericę. Gdzie się podziała dawna autorka? Nie chodząca na żadne kompromisy i fundująca czytelnikom największe emocje? Co się stało z emocjami, którymi były przepełnione jej książki, i z którymi mieliśmy do czynienia podczas lektury Labiryntu białego królika, Zabić Jane czy Krwawego wina? Przykro na to patrzeć. Rozumiem, że autorka miała fantazję umieścić w swoich powieściach „Strażników Światła”, ale mnie to kompletnie nie przekonało. Nie w ten sposób. Wszystko wydawało się jakoś zbytnio przesadzone i nierzeczywiste. Nie chcę się doszukiwać autentyczności w sprawach nieprawdziwych, ale nie chciałabym, żeby powieść na kanwach mocy nadprzyrodzonych i demonach, miała w sobie tyle trywialności i była taka powierzchowna. W końcu tematyka demonologiczna, duchy, zjawy itd. To przecież coś, co bardzo lubię. Nie bez powodu chodzę do kina na wszystkie filmy grozy 😉. Skoro już mamy do czynienia z bytami nieziemskimi, to ja oczekuję, że one będą mnie mamić i czarować, a w tym przypadku, to absolutnie nie miało miejsca. Niepokojem napawa fakt, że powieściopisarka zostawiła sobie furtkę do następnych części. Ja nie wiem, czy będę miała ochotę przechodzić przez to jeszcze raz. Jedyne co sprawiło, że nie odłożyłam tej książki to lekkie pióro autorki i przyjemna forma przedstawiania faktów i wydarzeń. To koniec pozytywów. Może ty dostrzeżesz ich więcej. Zastanów się jednak, czy warto w miejsce Siódemki sięgnąć po inną książkę. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

%d bloggers like this: